AUSTRIA - ŻELAZNA KURTYNA. -XX
Komentarze: 3
AUSTRIA - Żelazna kurtyna -
Drzwi otworzyły się gwałtownym szarpnięciem, przerywając półsen nasiąknięty taktem łączenia szyn.
Tuk tuk ... tuk tuk... tuk tuk nadal rozbrzmiewało tym razem już w półjawie, obudzonej twardym,
agresywnym...
– Grenzbergang –
- Passkontrolle -.
Serce biło szybko, bojażnie.
- Czego się boisz durniu? – skarciłem sam siebie
- na ta chwile czekałeś parę lat -.
Planowałem ucieczkę z kraju zapchanego żółtym serem i octem na półkach. Kwas.
Kwas przelewał się wszędzie. Biuro paszportowe, WKU. Kwaśna mina, kwaśna ręka.
Ciągle się po niej drapali, jakby coś ich paliło.
Napisałem podanie o zezwolenie na wyjazd za granice.
Musiałem. Pieprzona procedura wyjazdów.
Dwa miesiące wcześniej wyszedłem z wojska ze względu na zły stan zdrowia. Potrzebowałem słońca.
Cel.. Turcja. Długość pobytu...dziesięć dni.
Uciekałem z kraju. Kraju, który kocham a w którym nie mogłem znaleźć swojego miejsca
na półkach pośród słodyczy.
Podałem paszport cały czas czując napięcie i wzrok urzędnika państwowego w sobie i na sobie.
- Gepck bitte – burknął.
W jego oczach było widać niechęć i cynizm.
Postawiłem plecak na siedzeniu. Zaczął mieszać obiema dłońmi jakby przecedzał pod kątem
znalezienia grubej zdobyczy. Znalazł.
Karton marllboro, którego nie wpisałem w deklarację celną.
Uśmiechnął się. Jego cynizm przeniósł się teraz na usta.
Miał swoje wielkie znalezisko.
Glos przybrał ostrzejsze tony.
Wypisując kwit, dokumentujący przepadek własności na rzecz Republiki Austrii i mandat,
nie przestawał warczeć.
I tak go nie rozumiałem. Było mi to obojętne.
Pokazał palcem sumę i w tym momencie moja obojętność przestała być mi obojętną.
Kwota odpowiadająca 30 dolarom amerykańskim.
Miesiąc pracy matki w biurze.
Dałem mu pieniądze a on mi podarował niepewność następnych dni.
- Aufwidersehen –
Nie sprawdził nikogo więcej. Zasunął drzwi otwierając w tym momencie przedemna wolność.
Byłem wolnym człowiekiem z 20 dolarami w kieszeni.
Wiedeń przywitał mnie kordonem wojska, policji, ujadających psów, szarpiących smycze
i ramiona umundurowanych opiekunów.
Odgłosy grozy potęgowały się odbijając głucho od zimnych ścian dworcowego klimatu.
Z niepokojem patrzyłem na innych podróżnych doszukując się w ich oczach tego,
co rodziło się w moich.
- czy tak wygląda wolność? – Pomyślałem.
Pierwsza konfrontacja rzeczywistości i oczekiwań wypadła zwycięsko na korzyść rzeczywistości.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ta wojna już z założenia ma zwycięzcę, że oczekiwania
w najwyższym swoim punkcie mogą się tylko zrównać z rzeczywistością osiągając sytuację patową,
a i tak niepospolicie rzadką.
Maciek stał na peronie. Od tygodnia był w Wiedniu.
Jego uśmiech i dołki w policzkach złagodziły moja niepewność i strach.
Bez słów padliśmy sobie w ramiona i zaczęliśmy wirować, podskakiwać, wyrzucając na przemian
w górę to ramiona to nogi, przyklepując dłonie w dziwnym tańcu plemion pierwotnych,
inspirowani perspektywą życia w świecie poza żelazną kurtyną.
Nikt nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy jakoś dziwnie się witali.
Peron wypełnił się ludźmi w czerni. Czarne kapelusze, czarne mycki,
czarne chałaty czarne spodnie i buty. Czarne pejsy.
Cala ta sytuacja zaczęła przybierać jasności w czerni.
Wojsko. Żydzi...... gdzieś tam odległa Palestyna.
Przebijaliśmy się przez ten kociokwik językowy polsko-niemiecko-rosyjsko-hebrajski
w kierunku wyjścia. Zagubieni w zgiełku, zagubieni w nowym wielkim mieście,
zagubieni w nowym systemie.
bogbag
powrot tutaj nie wymaga wiecej wysilku niz przycisniecie klawisza myszki :)
pozdrawiam
...szkoda,że zanim rozgościłam się tu na dobre muszę \"uciekać\"...mam nadzieję,że szybko uda mi się wrócić...
...gorąco pozdrawiam i życzę jak najlepiej...do widzenia!...
Dodaj komentarz