MATEUSZ
Komentarze: 4
- Mateusz -
.. jechałem w zamyśleniu. Zżerałem kolejne kilometry tego lata.
Board computer wskazywał cyfrę 8 972.
- tato, o której będziemy w domu?
Trasę znalem bardzo dokładnie.
Wiedziałem, ze mamy jeszcze 700 km do przejechania.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła 15.
- jeżeli nie trafimy na niespodziewane okoliczności,
które pochłoną nam czas, to pomiędzy 21 a 22.
Córka znów zajęła się grą w gameboy’a, a ja zanurzyłem się w słowa i aranżacje
piosenki „ słońce pokonał cień ”. Słuchałem jej tego lata chyba trzy, cztery razy dziennie
i zawsze ta sama reakcja. Gęsia skórka pokrywała moje kończyny a włosy lekko
unosiły się w napięciu wrażliwości. Lekkie mrowienie na twarzy.
Retrospekcja młodości i sytuacji mieszających się z obrazów miejsc i środowisk z którymi się
stykałem w ostatnich trzech tygodniach. Wewnętrzne podsumowanie.
Byłem zmęczony, jednak bogactwo i różnorodność przeżyć działało jak tabletka aspiryny.
Droga wiła się pięknymi leśnymi alejami schładzającymi niewiele temperaturę na zewnątrz,
bardziej odsłoniętych od cienia powierzchni, tego upalnego dnia.
Wewnątrz kojące 20 stopni.
Zimna cola i odrobina smutku zapadającego jak zmierzch z chwila zbliżania się do granicy.
Las zwężał się z prawej strony jak klin zieleni, soczystej, nasyconej sprzyjającymi warunkami
wilgoci i słońca, oddając swoje miejsce rozległemu rozlewisku czystej, lekko falującej,
błękitno słonecznie złotej, powierzchni wody.
Tłum nad jeziorem stał się jakby przedłużeniem tafli jeziora tylko materia była nie woda
a opalone, udekorowane w kolory skąpych okryć, ciała ludzkie.
***
Machał ręką. Wyglądał na 11 lat.
Coś wyróżniało go z grupki dzieci stojących na skraju szosy i kontynuujących tradycje „ autostopu ”.
- jedzie pan w kierunku Gorzowa ?
- tak. Wsiadaj
zdjął mały plecak z ramion i wcisnął się w siedzenie.
Był czysto ubrany i wysławiał się bardzo poprawnie.
- jak woda .. ?
- ciepła, tylko, ... że ja raz się kąpałem - ściszył glos i spuścił głowę.
- wstyd mi powiedzieć po co byłem nad jeziorem.
Czułem, że ten drobnej postury, jasny blondynek chce coś powiedzieć.
Coś go dusiło, męczyło dumę chłopaka z jakąś pilną potrzebą.
Ściszyłem radio.
- dlaczego wstyd ? co robiłeś w tej miejscowości.
Zaczął skubać paznokcie, ściągnął ramiona do wewnątrz w geście ukrycia.
- chciałem pracować. Byłem od 6 rano.
Chodziłem od domku do domku, proponowałem uporządkowanie terenu, mycie samochodów.
Przecież widział pan jacy bogaci tam przyjeżdżają.
W głosie czuło się bunt i niezrozumienie.
- jak masz na imię ?
- Sebastian.
Chciałem zyskać odrobinę zaufania. Zmienić temat by zniwelować napięcie chłopaka.
- a jak w szkole ? do której klasy chodzisz ?
- do II gimnazjum i uczę się dobrze.
Na koniec roku miałem średnia 4,8 a moja siostra nawet 5,3.
- po co ci były pieniądze ?
- mam małego brata. Ma rok i dwa miesiące. Nie mamy mleka w domu.
Od dwóch dni nie mamy już chleba nawet.
Słowa popłynęły jak lawina, łamiąc naturalne bariery oporów godności małego człowieka.
- jak ma na imię brat ?
- Mateusz
- a rodzice. Co robią rodzice ?
- mama jest w domu. Pracowała kiedyś w bibliotece.
Dwa lata temu zlikwidowali bibliotekę. Od tamtej pory nie może znaleźć stałego zajęcia.
- pije ?
- nie. Nie. Mama nie pije alkoholu. Tata pil. Zanim odszedł to pił takie coś niebieskie.
- denaturat ?
- ooo, tak denaturat. Rozcieńczał to z wodą i pił.
***
Dreszcz przeszedł po moim karku.
Zacząłem szybko obliczać w myślach ile kosztowała butelka porto, którą wiozłem
przez 3 000 km i wypiłem z uroczą kobietą nad brzegiem jeziora. Innego jeziora.
Woda taka sama a jak różne smaki i problemy egzystencjalne.
Miała w torebce dwa kieliszki. A ja ochotę by z nią pić, by ją pieścić.
Prawdziwa degustacja wyśmienitego trunku w wyśmienitym towarzystwie w wyśmienitej
scenerii w wyśmienicie wplecionych w konsumpcje trunku i ciała intelektualnych rozmów.
***
- odszedł od nas jak Mateusz miał dwa miesiące.
Wróciłem do wnętrza samochodu.
Do scen, które malował ten cichy glos niewyrośniętego chłopaka.
Do sytuacji ludzi nie posiadających siły przebicia, do zwykłych ludzi, którym odebrano
pracę, godność, nadzieje.
Gdzie sytuacja gospodarcza, zrujnowane już struktury poprzez błędną politykę socjalizmu,
zachwianie tożsamości rolnika pod naporem dyskryminacji i nietolerancji ciemnych niby
jasnych umysłów miasta, zmieniającego się w chłopo - robotnika, zamiast odbudowywać,
zacieśnia pierścień ubóstwa.
Zaczęły mieszać się sceny.
Dom znajomego we Francji u którego spędziłem nocleg w mojej wędrówce na zachód.
Z gustem urządzone wnętrza.
Stare mury, belki stropowe spękane ciepłem i chłodem kapryśnego klimatu i dziesiątek lat,
stare meble, zegary.
Pireneje widoczne w oddali z jednej strony i dolina rozciągająca się z drugiej.
Natychmiast jak grzyb po deszczu wyrastał obraz zaniedbanych gospodarstw polskich.
Wsi w których można znaleźć stojące, bezpańskie budynki. Pańskie ale bez pańskie.
Nieuregulowane kwestie spadkowe są bariera w ustaleniu właściciela.
Brak pieniędzy na przeprowadzenie postępowania prawnego przesuwa regulacje prostych
spraw w nieskończoność. Zapadające się dachy.
To syndrom postsocjalistycznej polskiej wsi.
- czy może się pan tutaj zatrzymać ?
zjechałem na pobocze.
Trąc i gryząc w sobie zasłyszaną historie i sytuacje w której się znalazłem.
- dziękuję - wysiadł i zamknął drzwi.
Nie mogłem wrzucić biegu.
Spojrzałem w lusterko wsteczne i zobaczyłem szeroko otwarte oczy córki.
W swoim okresie dojrzewania traciła odrobinę realizm niektórych zdarzeń.
Czasami trudno było jej się też znaleźć w rozmowie czy tekście w języku polskim.
- oni nie maja co jeść ? powiedz czy ja dobrze zrozumiałam ?
- tak. Zaczekaj sekundę. Zaraz wracam..
Kilkanaście metrów dalej był sklep.
Jeden z milionów, wiejskich sklepików w sześciennej niewielkiej bryle z okratowanymi
oknami i drzwiami.
Zrobiłem potrzebne zakupy i dałem je chłopakowi.
Kiedy wróciłem do samochodu, córka miała mniej zatroskana minę a przecież to tylko
rozwiązanie dla tej rodziny na dwa może trzy dni.
W wiosce, której byłem znam kilka takich rodzin.
Mozolnie brną przez życie biorąc to co mogą do maksimum.
Latem żyją z bogactwa lasu i rzeki. Robiąc zapasy na zimowe ciężkie miesiące.
Niektórzy może sami pokierowali swoim losem na bocznice z potężnym buforem bezsilności.
Ale czy można tak mówić o wszystkich tych, którzy ocierali się o biedę ?
Trzydziesto procentowe bezrobocie w niektórych okręgach jest ojcem takiego stanu rzeczy.
Matka - edukacja, która kiedyś nie była potrzebna rolnikom.
Ich dzieci często kończyły szkoły podstawowe lub zawodowe na niższych szczeblach,
ruszały w Polskę podejmując się rożnych prac fizycznych w pogoni za miastem,
akceptacja społeczna, łazienka czy toaleta w domu.
Tak radosny obraz, zbóż złotych, żniw, wozów załadowanych snopkami żyta,
ciągniętych przez konie, miód z własnej pasieki i mleko z pianą ... chleb własnego wypieku,
gwar życia codziennego już dawno wymarło z tła często pięknie usytuowanych osad.
Wymarło jak niezliczona grupa mężczyzn spożywających wino marki „ wino ” inaczej
zwanych gleborzutow czy siary.
Dzisiaj zmieniła się tylko nazwa tego trunku na bardziej dystyngowana nalewkę
za jedyne 5,85 zł. Efekt jednak ten sam.
Nalewka. To słowo wytworzyło jakieś sprzężenie myśli i odtworzyło obraz w centrum
którego byłem też ja.
Siedziałem nad rzeka uzbrajając wędkę w stalową końcówkę i porządkując poplątane
i pozaczepiane rożnego rodzaju przynęty na drapieżne ryby.
Szli lekko chwiejnym krokiem przez podwórko w kierunku rzeki.
Władek, Heniek i Rysiek. Znałem wszystkich.
W końcu bywałem w tej wiosce każdego lata a moja córka chętnie spędzała tu wakacje.
Każdy niósł litrową nalewkę a Heniek dodatkowo machał wypchaną mleczno matową
plastikową torebkę.
Przysiedli obok mnie na prowizorycznej ławce z prostej deski, poczerniałej od wilgoci
i pełnej sękatych oczek. Dwa pieńki stanowiły jej podstawę.
- czeeeść - przywitali się wszyscy
- cześć
- na urlop ?
- właśnie kończę. Jutro wyjeżdżam.
- oooo to napijesz się z nami nalewki ? podał mi butelkę.
- nie. Nie pije. Dla mnie za słodka.
Przyjęli mój argument bo pociągnęli zdrową część różowej zawartości milknąc na chwile.
- idziesz na ryby ? nie biorą. Agregatem jakbyś łapał ...
- taaaaa, agregatem – wstrząśnięty włączył się do rozmowy Heniek.
- byłeś przy tym jak Stasiek umierał ? no byłeś ? – prowadził dalej wstrząśnięty
propozycją kolegi.
Radośnie kolorowe procenty napoju zaczynały się uzewnętrzniać.
Wszyscy coś mówili, spierali gestykulując, przeciągając lub gubiąc zgłoski.
- skoczył za węgorzem. A oni nie wyłączyli jeszcze prądu.
To było 360 Volt. Spalił się. Był czarny. Spalił się ..
***
Kręcił głową mówiąc te słowa a ja znając tą opowieść dziwnie obojętnie przeniosłem się
do palącej się Portugalii.
Szybki impuls świadomości na słowo spalony, który pobudził podświadomość i wizje tego
co oglądałem jeszcze tydzień wcześniej.
Od Porto z jego wąskimi uliczkami, pełnymi zakamarków i prania za oknami ociekającego
prosto na ulice, drewnianych łodzi rabelo na rzece Duero i scenerii z baśni, po Lisbone
z jej monumentalnymi budowlami kultur Maurów i Arabów, cały kraj przetrzebiony był
polanami czerni pogorzelisk.
Wysoka temperatura tworzy diamenty, w tym wypadku jednak niszczyła diament
jakim jest natura tego pięknego kraju.
Ogień, tłumiony od góry ciężkim upalnym powietrzem i dymem odbierającym mu pożywny
tlen, nie miał siły wspinać się na wysokość, za to pieszczony bocznym, silnym wiatrem
rozprzestrzeniał się z szybkością trudną do zapanowania nad żywiołem i możliwością kontroli
nad rozwojem wijących, strzelających iskrami i wchłaniających wszystko co stawało im na
drodze, płomieniami.
Lekkomyślność jest wybaczalna.
Świadome podpalanie lasów w celu uzyskiwania korzyści materialnych ( zachwianie cen ziemi,
domów jak i drzewa ) jest zwykłym kryminalnym przestępstwem.
Tak piękny kraj. Spalony kraj.
***
- myyy ze spalooonych wsi .......
To Władek zaczął modulowanym alkoholem fałszem
- ...myyy z głoooodujących miast – ciągnęli już w duecie dalej.
Heniek miał zamknięte oczy, głowę opuszczoną, wbijając brodę w klatkę piersiowa.
Jedynie dłoń unosił lekko do góry nie mając i tak siły utrzymać kierunku ruchu.
Twarz miał skupioną z grymasami i pracą mięsni analizujących tony, niczym dyrygent
orkiestry symfonicznej.
Śpiew się rwał brakiem koordynacji trzeźwości.
- Heeeniek a ty zanieś ten chleb do domu bo ci baba w długą pójdzie.
- troskliwie przypomniał koledze Rysiek. I dalej zwrócił się do mnie ..
- a wiesz że moja poszła ? poszła w cholerę ! po 25 latach. Zostawiła mi cztery córki i .. poszła.
No poszła w cholerę. A ty masz kobietę ?
- nie. To znaczy nie mam stałej- odpowiedziałem
- ty to jesteś gość. Masz auto, masz kobiety
***
Słońce grzało mój kark i ramiona. Wypalało swoje resztki tegorocznych promieni.
Czułem jak kropelki wilgoci tworzą się na skórze tak samo jak tamtego poranka na plaży.
Wyszliśmy z pokoju zanim życie pojawiło się na i tak pustych uliczkach.
Byliśmy chyba jedynymi turystami obcokrajowcami w tej cichej wiosce rybackiej.
Wystarczyło pokonać szerokość wąskiej uliczki by poczuć chłód nocy, sklejonego drobnego
piachu plaży pod stopami.
-Chodźmy na spacer-poprosiła
-spójrz jaka pusta plaża, tylko mewy na niej przysiadły.
-To w końcu ich królestwo.
_Jest tak pięknie o poranku.
Powąchamy jak pachnie ocean tuz po wschodzie słońca, wsłuchamy się w szum fal..
Nasze ciała . ledwo zbudzone, w środku jeszcze drzemiące , nocą pachnące , szły w kierunku
północnym. Ciała.
Myśli w tych warunkach oscylowały pomiędzy ciszą a łomotem i hukiem masy wody.
Pomiędzy bezruchem a wiatrem targającym luźne ubrania, przesypującym bardziej oddalone
od linii brzegu, przesuszone ziarenka piasku.
- jak dobrze, gdy pomimo dorosłości pozostaje w nas dziecko.
Mała dziewczynka czy duży chłopiec. To cecha której nie wolno nam zgubić.
Czy tez tak uważasz?
- musimy pozostać w jakiejś swojej części dziećmi by nie stracić sił poznawania,
by z szarości życia dorosłego wyciągać kolorowe zabawki dające motywacje.
By właśnie cieszyć się takimi chwilami jak ta.
Banalnością owinięta w papierek romantyzmu.
By rozwijać nadal swoje doznania jakie dostarcza nam natura.
Przyroda czy ciało kochanka czy kochanki.
- dziękuje ci za tą wyprawę .
Jest cudownie ale moja dusza i tak zawsze będzie kochała góry.
Tam umiera we mnie nuda.
Stojąc na zboczu patrzę i niemal nie oddycham , żeby to piękno nie znikło.
Tam zawsze czuje się malutka ., w sensie gabarytów i w sensie egzystencjalnym.
Mam w sobie tyle pokory wobec gór, ich niezrównanego piękna .
Zauroczona zawsze patrzę i podziwiam .
Idę, zmęczona , mam dosyć, brakuje mi tchu, serce wali jak oszalałe, pot spływa po czole
i po co to? Po to jedno!
Wejść, pokonać siebie, pokonać słabość fizyczną, żeby ujrzeć, żeby zobaczyć bezmiar ,
żeby spojrzeć w dół, policzyć ile jeszcze , popatrzeć, gdzie jeszcze można pójść.
Zapomnieć się.
Stracić poczucie rzeczywistości, poczuć poezje uniesienia.
- góry i ocean mają wspólny mianownik jakim jest potęga. Ja tutaj doznaję spokoju.
To chyba wynika z mojego charakteru ciągłej pogoni. Zmiany miejsc.
Tutaj stojąc teraz mam świadomość, ze nie ma żadnej drogi lądowej dalej na zachód.
Że nie ma żadnej drogi lądowej dalej na zachód.
Że możesz zrobić tylko kilka kroków i to koniec.
Morze i ocean, pozornie wyglądają jednakowo.
Wzrok i tak sięga tylko horyzontu jednak patrząc na te spienione masy, na siłę tych
trzy metrowych fal, czując silę prądów wodnych zawsze ogarnia mnie lęk, szacunek
i respekt. Wychodzące zza wydm słońce dawało już odczuć swoją moc, nie pozwalał zasnąć
na powrót myślom, rozgrzewało piasek , powietrze, skórę i zmysły.
Usiadłem na muldzie piachu. Granicy nocnego przypływu podwyższonej o kilkadziesiąt
centymetrów w stosunku do części plaży położonej bliżej wody.
Inteligentne kobiety zawsze budziły we mnie inspiracje. Te seksualne również.
Stała nad samym brzegiem, oddalonym na szerokość w tym miejscu czterdziestko
metrowej plaży.
Patrzyliśmy na siebie przez barierę odległości nawiązując subtelna komunikacje gestów.
Ręce założyła za głowę prostując szczupłe zgrabne ciało.
Jej piersi , ładne , duże unosiły się z każdym dość głębokim wdechem.
Pragnienie dotyku wzrastało. Pozostaliśmy jednak oddaleni. To zmysły miały dłonie.
Pieściliśmy swoje ciała, patrząc zachłannie na siebie aż do chwili spełnienia.
Nie byliśmy sami. Było z nami słońce , mewy które obsiadły kilkusetmetrowy pas plaży
w oczekiwaniu na ławice ryb , był wiatr który schłodził rozgrzane ciała .
Nowe doznania. Piękne doznania.
***
-aleee ja się nie dammm – zabrzmiało alkoholowym nierównym tonem
- nie tak jak Stachu od Wilusia. Jak go kobita zostawiła to się powiesił .
- tak , tak powiesił się na jabłonce -
jakby dla potwierdzenia słów kolegi odezwał się Władek
- tak, na jabłonce. Na sznurku. Wiesz takim od snopowiązałki.
-a teraz kurwa kwiatki mu codziennie na grób przynosi. – nooo kwiatki.
Pomału cichło napięcie .
Jeszcze po łyku nalewki i już byli całkowicie wyciszeni
-Dojeżdżałem do granicy.
Wiedziałem że wracałem do swojego środka.
Wiedziałem , że wracałem do stabilizacji i spokoju.
Tylko mały Mateusz nie wiedział czy za dwa dni dostanie kubek ciepłego mleka.
bogbag
spora roznica wieku nas dzieli ale silne wiezi z miastem lacza :).
pozdrawiam
wiecej prozy mozesz znalezc w miesiacach styczen, luty i marzec. chyba nie zagladalas wtedy jeszcze na moje strony. co do trudnych spraw z prostymi rozwiazaniami ulozylem kiedys mysl. niektorzy nazywaja to aforyzmami :)
\" czasami trzeba stanac na glowie, zeby sie przekonac, ze sie stoi na nogach \"
pozdrawiam i ... drugie oczko cyk ;)
Ja już dawno pogodziłam się z własną bezsilnością i na wszystkie ciosy losu patrzę przez palce bo tak jest bezpieczniej. Choć to nie znaczy, że pozostaję obojętna. Czasami wydaje mi się, że przejmuję się zanadto, ale staram się nie uzewnętrzniać tego.
Masz rację, nie możemy wyrzucać dziecka ze swojej duszy. Ja stawiam na przyjaźń. Poza tym ta mała roześmiana istotka we mnie pomogła mi w wielu sytuacjach. Wydawałoby się tak trudnych, a jednocześnie z banalnym rozwiązaniem.
Pozdrawiam i mrugam do Ciebie zielonym mym okiem!
Dodaj komentarz