SPACER PO MIESCIE
Komentarze: 1
-Król, który był na zamku-
Paskudny, dzień. Zaczął się byle jak i kończy się byle jak.
Przez wszystkie te godziny nie mogłem zebrać myśli.
W pracy nie posunąłem się specjalnie do przodu, spoglądając,
co jakiś czas na poruszające się w spowolnionym tempie, wskazówki zegara.
Po prostu całkowity bezwład szarych komórek.
Chyba one dostroiły się do barw panujących dzisiaj za oknem.
Kwadrans przed siedemnastą powyłączałem wszystkie komputery,
zostawiając jedynie laptopa podłączonego do internetu w oczekiwaniu na jakieś wiadomości.
Jeszcze parę słów wymienionych ze znajomymi i nareszcie koniec.
Zamknąłem pokrywę, spakowałem sprzęt, torbę i wyszedłem bez słowa.
Ruszyłem w kierunku Nrnberg. Chociaż nie miałem dokładnego celu.
O tej porze roku, kiedy nie ma jeszcze turystów jest dużo miejsc,
w których można się schronić i uciec z samotności w samotność.
Dziwnie szybko przebiłem się do centrum jadąc równolegle do starej fosy.
Bahnhof, hotel Victoria, Imperial, baszty....
Wszystko od lat znane i widziane już setki razy nie wywołuje najdrobniejszych odczuć.
Znane a zarazem obce. Znalazłem parking niedaleko hauptmarkt.
Szedłem w zamyśleniu w kierunku zamku.
Przechodząc przez plac targowy zatrzymałem się koło fontanny,
która w sezonie przyciąga turystów.
Przepiękna strzelista bajecznie kolorowa w swoich metalowych szatach z działkami,
które od wiosny do później jesieni plują wodą.
W ażurowym ogrodzeniu znajdują się dwa pierścienie.
Według przepowiedni, jeżeli się je znajdzie i przekręci to spełnią się najskrytsze marzenie.
Znam na pamięć ich rozmieszczenie.
Przez chwile myślałem żeby je dotknąć, ale odrzuciłem ten pomysł natychmiast.
Już tyle razy kręciłem tymi zasranymi kółkami, że straciło to dla mnie moc i magie.
Wsadziłem ręce do kieszeni i poszedłem pod górę na zamek.
Jest pięknie położony na górze z jednaj strony jakby podtrzymywany kamiennymi posągami czasu.
Po paru minutach stanąłem na murach obronnych.
Przede mną roztaczał się piękny widok miasta.
Zawsze kojarzy mi się podświadomie z dziełem Camilla Pissarro,
który jeden ze swoich obrazów nazwał „czerwone dachy”.
Wibrując przez powietrze rozległy się dźwięki dzwonów kościelnych, tak silne,
że zagłuszyły życie i przeniosły mnie w obraz tego najstarszego impresjonisty.
Zawiesiłem na chwile myśli w bezruchu tak jak wszystko, co się dookoła mnie dzieje jest w ostatnim czasie zawieszone. Dziwny stan nieważkości, który gubi kierunek, czas i przestrzeń.
W oddali, na drugim końcu miasta zaczęły połyskiwać światła wieży telewizyjnej.
Identycznej jak ta w Berlinie.
Na chwile odżyły wspomnienia.
Berlin.
Ile razy tam byłem 30? 40? Alexanderplatz... znalem jeden zakątek.
Przetrzepałem jak własną kieszeń.
Przez chwile widziałem siebie o 20 lat młodszego siedzącego w towarzystwie ładnej dziewczyny na brzegu fontanny i w beztrosce i zarozumiałości opalającego twarde młode ciało.
Ktoś stanął z boku. Ocknąłem się z tego letargu.
Nie byłem sam, ale ten ktoś też nie był ze mną. Ruszyłem na dół.
Zmierzch zaczął przykrywać miasto.
Pokrywał ciemnością kolejny dzien., spędzony w tęsknocie, oczekiwaniu i nadziei.
Mam doła. Kurwa mać mam dzisiaj doła.
bogbag
Nrnberg -luty -2004r.
Dodaj komentarz