Archiwum 20 lutego 2006


lut 20 2006 AUSTRIA - ŻELAZNA KURTYNA. -XX
Komentarze: 3

 

AUSTRIA - Żelazna kurtyna - 

 

Drzwi otworzyły się gwałtownym szarpnięciem, przerywając półsen nasiąknięty taktem łączenia szyn.

Tuk tuk ... tuk tuk... tuk tuk nadal rozbrzmiewało tym razem już w półjawie, obudzonej twardym,

agresywnym...

– Grenzbergang –

- Passkontrolle -.

Serce biło szybko, bojażnie.

- Czego się boisz durniu?  – skarciłem sam siebie

- na ta chwile czekałeś parę lat -.

Planowałem ucieczkę z kraju zapchanego żółtym serem i octem na półkach. Kwas.

Kwas przelewał się wszędzie. Biuro paszportowe, WKU. Kwaśna mina, kwaśna ręka.

Ciągle się po niej drapali, jakby coś ich paliło.

Napisałem podanie o zezwolenie na wyjazd za granice.

Musiałem. Pieprzona procedura wyjazdów.

Dwa miesiące wcześniej wyszedłem z wojska ze względu na zły stan zdrowia. Potrzebowałem słońca.

Cel.. Turcja. Długość pobytu...dziesięć dni.

Uciekałem z kraju. Kraju, który kocham a w którym nie mogłem znaleźć swojego miejsca

na półkach pośród słodyczy.

 

Podałem paszport cały czas czując napięcie i wzrok urzędnika państwowego w sobie i na sobie.

- Gepck bitte –   burknął.

W jego oczach było widać niechęć i cynizm.

Postawiłem plecak na siedzeniu. Zaczął mieszać obiema dłońmi jakby przecedzał pod kątem

znalezienia grubej zdobyczy. Znalazł.

Karton marllboro, którego nie  wpisałem w deklarację celną.

Uśmiechnął się. Jego cynizm przeniósł się teraz na usta.

Miał swoje wielkie znalezisko.

Glos przybrał ostrzejsze tony.

Wypisując kwit, dokumentujący przepadek własności  na rzecz Republiki Austrii i mandat,

nie przestawał warczeć.

I tak go nie rozumiałem. Było mi to obojętne.

Pokazał palcem sumę i w tym momencie moja obojętność przestała być mi obojętną.

Kwota odpowiadająca 30 dolarom amerykańskim.

Miesiąc pracy matki w biurze.

Dałem mu pieniądze a on mi podarował niepewność następnych dni.

- Aufwidersehen –

Nie sprawdził nikogo więcej. Zasunął drzwi otwierając w tym momencie przedemna wolność.

Byłem wolnym człowiekiem z 20 dolarami w kieszeni.

 

Wiedeń przywitał mnie kordonem wojska, policji, ujadających psów, szarpiących smycze

i ramiona umundurowanych opiekunów.

Odgłosy grozy potęgowały się odbijając głucho od zimnych ścian dworcowego klimatu.

Z niepokojem patrzyłem na innych podróżnych doszukując się w ich oczach tego,

co rodziło się w moich.

- czy tak wygląda wolność? – Pomyślałem.

Pierwsza konfrontacja rzeczywistości i oczekiwań  wypadła zwycięsko na korzyść rzeczywistości.

Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że ta wojna już z założenia ma zwycięzcę, że oczekiwania

w najwyższym swoim punkcie mogą się tylko zrównać z rzeczywistością osiągając sytuację patową,

a i tak niepospolicie rzadką.

Maciek stał na peronie. Od tygodnia był w Wiedniu.

Jego uśmiech i dołki w policzkach złagodziły moja niepewność i strach.

Bez słów padliśmy sobie w ramiona i zaczęliśmy wirować, podskakiwać, wyrzucając na przemian

w górę to ramiona to nogi, przyklepując dłonie w dziwnym tańcu plemion pierwotnych,

inspirowani perspektywą życia w świecie poza żelazną kurtyną.

Nikt nie zwracał na nas uwagi. Wszyscy jakoś dziwnie się witali.

Peron wypełnił się ludźmi w czerni. Czarne kapelusze, czarne mycki,

czarne chałaty czarne spodnie i buty. Czarne pejsy.

Cala ta sytuacja zaczęła przybierać jasności w czerni.

Wojsko. Żydzi...... gdzieś tam odległa Palestyna.

 

Przebijaliśmy się przez ten kociokwik językowy polsko-niemiecko-rosyjsko-hebrajski

w kierunku wyjścia. Zagubieni w zgiełku, zagubieni w nowym wielkim mieście,

zagubieni w nowym systemie.

 

 

                                                                                                        bogbag

 

 

 

 

bogbag : :